7 czerwca 2017

Majowo w czerwcu


Kiedy moi Chłopcy śpią... mam chwilę czasu dla siebie. Moment idealnie umoszczony na zielonej kanapie, w asyście żabiego rechotu. Moment o smaku schłodzonego arbuza. Poświata zachodzącego słońca przemieniała się na moich oczach w szarą kotarę, za którą schował się dłuuugi dzień. Wieczory są moje. Pełne słów wyczytywanych (aktualnie zaczytuję się w Duchowym życiu zwierząt), soczyste od smaku owoców, których zapach przenosi mnie czasem w zupełnie inne światy, jasne od błękitu, który zapisuje się we mnie co dnia. Bo ja, moi Mili, jestem niebieska! Zawsze byłam, bez wątpliwości, z zachwytu (nie smutku)!

Tymczasem kalendarz spoziera na mnie groźnie, dając sygnał, że właśnie rozpoczyna się szósty miesiąc tego roku! Połowa! I... ja się pytam: kiedy to zleciało? No kiedy? Tyle rzeczy miałam zrobić, tyle spraw, celów, marzeń, planów, a tu już półrocze! Na szczęście nie mam zamiaru umartwiać się w karze... za niedociągnięcia. Życie wciąga, czasem nie mam kwadransa na odpoczynek, więc jeśli coś przesuwa się w czasie... to uznaję to za naturalny stan, bo w życiu niekiedy trzeba być elastycznym. Moje priorytety się nie zmieniają :) Moje plany nie tracą na aktualności. A szczęście... zdaje się ostatnio mieszkać bardzo blisko.


Skoro już czerwiec, to wypada dokonać małego majowego podsumowania miesiąca, bo przecież maj był niezwykły! Maj przywrócił wiośnie ciepłe oblicze, rozzielenił się fotogenicznie, zapachniał konwaliami i jeszcze ufioletowił parapety bzowym kwieciem! Maj dodał mi energii, uwolnił place zabaw i poderwał do lotu latawce! Maj wreszcie miał smak szparagów, lemoniady z rozmarynem i kawy mrożonej!

1.

Maj zaczęliśmy z przytupem! Pierwszy weekend, jeszcze z domieszką kwietniową, spędziliśmy na majówce doskonałej, o której pisałam tutaj: KLIK. Wielka wyprawa nad Łebsko i karawana bez wielbłądów, przesuwająca się nad morze Wydmą Czołpińską,  stanowią jedno z naszych ładniejszych rodzinnych wspomnień i bardzo cieszę się, że udało mi się zawrzeć je w poście.

2.

Ledwo weekend dobiegł końca - a my już mieliśmy niezwykły (i wyczekiwany przeze mnie z niecierpliwością) powód do świętowania, bo przecież 4 maja Domini skończył rok! Mój mały-duży Chłopczyk, którego pojawienie się na świecie na zawsze zmieniło moje postrzeganie siebie, Sława i nas, jako rodziny. Z tej okazji powstał swoisty list, którego adresatem jest mój Synek: KLIK. Urodziny Dominika były huczne i wieloetapowe :) Odbyły się dwie oficjalne imprezy i jedna nieoficjalna, gdy wraz z mężem staliśmy nad łóżeczkiem, z lampkami szampana (dla dzieci) i podziwialiśmy nasz Cud, wracając do dnia, kiedy Dominik do nas dołączył. Idealny koktajl miłosno-magiczny, mówię Wam!

3.

Z rocznicą narodzin Dominika wiąże się wyjazd do moich rodziców! Ładowałam akumulatory, ile wlezie, a czynny udział przy tym ładowaniu miały moje ukochane psiska, które towarzyszyły mi podczas kilku samotnych spacerów, gdy Dominikiem zajmowała się babcia, a tata Dominika integrował się z moimi kuzynami :) Kiedy byłam nastolatką miałam zdecydowanie luźniejsze podejście do bycia osobą rodzinną. Teraz zaś cenię każdą godzinę, którą możemy spędzić razem, na rozmowach, jedzeniu i czynieniu rzeczywistości bardziej kolorową.

4. 

Dzień Mamy i moje imieniny, bo ja... lubię świętować! Lubię, kiedy wokół mnie jest pozytywne zamieszanie, gdy mogę niezapowiedzianym gościom zrobić mrożoną kawę kokosową, gdy toczą się rozmowy lekkie i przyjemne. Lubię też atmosferę prezentową i naprawdę, czasem wystarczy najdrobniejszy pretekst, by zostać obdarowanym lub kogoś obdarować. Lubię, gdy Sław głowi się, jak mnie zaskoczyć czymś miłym. Takie celebrowanie dodaje jakości szarym tygodniom :) Pstrzy dni kolorowymi balonami i bukietami stokrotek, które prawie nie przetrwały natarcia pięści mojego Syna. Tak sobie myślę, że ja po prostu lubię, gdy w życiu jest wyjątkowo!

5.

Kwiaty! Od zawsze mamy ze Sławem postanowienie, że na komodzie musi stać bukiet kwiatów, choćby się biło i waliło. W maju rządziły bzy, konwalie i ogromne kule kaliny! Ale z łatwością szklanki i kieliszki stawały się domem stokrotek, które mój Teść (kocham Go!), ratował przed kosiarką :D A że Tata Sława zna moje kwiatolubienie doskonale, to nigdy nie miał problemów z tym, komu przekazać małe bukieciki. Mieszkanie pachnie nam piękniej niż perfumeria, a ja wychodzę z założenia, że niewiele rzeczy tak łatwo wprawia w dobry nastrój, jak widok kwitnącej gałązki wiśni na dzień dobry! Czasem naprawdę tak mało potrzeba, by ożywić swoje wnętrza, upiększyć codzienność i rozweselić sobie dzień ;)

6.

A propos rozweselania - w maju rządziły gry i zabawy! Domini dosłownie oszalał na punkcie placów zabaw, gry w piłkę i baniek mydlanych! Jego śmiech słyszany był tak często, że sąsiadka pytała mnie, czy stosujemy na dziecku tortury łaskotaniem?! Otóż nie :) Dominik z natury jest bardzo pogodnym dzieckiem (chyba, że męczą go ząbki lub wraca ze wesela, na którym rozkochał w sobie tłumy - a tu zonk! - w domu jest tylko mama z tatą!), więc każda huśtawka, każde dziecko w piaskownicy (zwłaszcza w tej dużej, zwanej plażą), każda próba podrzucania lub turlania kończyły się radosnym okrzykiem. A nam... nigdy tego dość!



7.

Maj zdecydowanie miał nautyczny charakter! Jeździliśmy nad morze często i regularnie: Bałtyk nas do siebie przyciąga. Już wkrótce opowiem Wam o naszej wyprawie do Łeby i wrażeniu, jakie Łeba na mnie wywarła; ale najczęściej wybieraliśmy się do Ustki i Orzechowa. I powiem Wam, że nie przeszkadza mi, iż po raz tysięczny maszeruję molem usteckim - za każdym razem podoba mi się ono niezwykle. Ważne, że kiedy już przysiądę na brzegu, morze faluje ultramaryną! Szum fal koi moje rozbiegane myśli... I naprawdę nic mi więcej nie potrzeba :)





Tak oto prezentuje się moja szczęśliwa majowa siódemka, którą zamyka pierwszy weekend czerwca, a wraz z nim ślub mojego młodszego Brata! Na ten ślub czekaliśmy już od stycznia i naprawdę cieszę się, że wszystko idealnie się udało, a Para Młoda, zakochana w sobie po uszy, zauroczona sobą, ani przez sekundę nie traciła dobrego humoru! W sekrecie powiem Wam, że gdy zabrzmiał Marsz Mendelssohna - wzruszyłam się na poważnie, i z trudem powstrzymywałam łzy, które znaczyły ścieżki po moich policzkach - widok K. idącego ze swoją żoną u boku - był przepiękny! A do mnie chyba dotarło, że mój mały Braciszek to już dorosły mężczyzna, który właśnie założył rodzinę i poczułam taką dumę, jaką czuć może tylko starsza siostra! :) Dodać muszę, że wreszcie miałam okazję potańczyć, Domini stał się ulubieńcem tłumu i fotografów, a Sław, niestety, zmuszony był część wesela przespać, pilnując naszego śpiącego Syna. A o tym, jak przetrwać wesele, gdy jest się rodzicem małego dziecka - napiszę Wam wkrótce i gwarantuję, ten post poprawi Wam humor bardziej, niż dowcipy o Jasiu i nauczycielce ;)


Tyle na dzisiaj, trzymajcie się ciepło!
Pięknego dnia!



Brak komentarzy

Prześlij komentarz