31 maja 2017

Coś dla Czytelników, czyli post od kuchni!


Chyba, jak każdy, mam swoją ulubioną listę adresów w sieci (której kiedyś poświęcę osobny wpis!). Czytuję blogi o przeróżnej tematyce, tworzone przez bardzo różnych ludzi, którzy pokazują świat taki, jakim go widzą. Najprostszy podział stron, które odwiedzam, ma dość biegunowy charakter: albo piszesz bezpośrednio i dosadnie (bez wyrzekania się wulgaryzmów i inwektyw), albo tworzysz piękną rzeczywistość, elegancko w słowa przybraną. Tak czy siak - jeśli do Ciebie zaglądam, mam ku temu powód i naprawdę lubię miejsce, które jest Twoim "dzieckiem".

W czasie, gdy Seaside Stories powstawało w mojej głowie, zastanawiałam się, jak ja będę pisać? Czy zawsze będę kierowała się zasadą: co w sercu, to na języku? Czy jednak czasem zastosuję unik dyplomatyczny i wymknę się po angielsku z tematyki, która mi nie leży? Czy właśnie cedząc słowa i tematy da się stworzyć bloga, który będzie żył, pod postami którego będą toczyły się ciekawe dyskusje? Kwestia charakteru bloga dość długo leżała mi na sercu, aż przyszło olśnienie, o którym opowiem Wam w kolejnej części tekstu.

 

Jak to jest z blogami?


Zupełnie niedawno, bo tuż przed weekendem, rozmawiałam z moją przyjaciółką Olą o blogach (Olu, macham Ci wirtualnie łapką!). Dyskutowałyśmy żywo o tym, jak to jest z tymi blogami, blogerkami i blogerami, ich realnym życiem, a tym, które pokazywane jest w postach na zdjęciach. I powiem Wam, że Ola mnie niesamowicie zaskoczyła! Otóż opowiedziała mi o tym, jak to nasze klikanie w klawiaturę odbierają (lub mogą odbierać) osoby niezwiązane z pisaniem, tworzeniem swoich stron. I okazuje się... że bywa różnie. Zbyt idealistyczne zdjęcia, wiecznie wysprzątane mieszkanie, wykwintny dwudaniowy obiad z deserem, a w tle trójka dzieci - może wpędzać innych w depresję! Pokazywanie swojego życia na blogu w sterylnej atmosferze, z milionem modnych gadżetów i rozpiską zajęć dodatkowych (na które nie wiedzieć skąd ma się czas?) - może wpędzać innych w depresję! Pokazywanie płaskiego brzucha na miesiąc po rozwiązaniu - może wpędzać w depresję! Tworzenie wpisu w Rzymie, na Krymie i Boliwii - może wpędzać w depresję! Nieustanne marudzenie czyjeś, wieczny bałagan na drugim planie - może wpędzać w depresję! Rozpisywanie się o skutkach ubocznych ciąży i połogu - może wpędzać w depresję! Ale tym samym...

Czytelnicy, a gdzie Wasz dystans?


Tak. Dystans właśnie. Gdzie on się zapodział? Czytelniku, naprawdę myślisz, że blogerzy opowiadają na blogach wszystko? Że spowiadamy się przed Tobą ze wszystkich naszych porażek, a naszymi sukcesami chcemy utrzeć Ci nosa? Czytelniczko, naprawdę myślisz, że nasze życie jest o niebo piękniejsze i prostsze od Twojego? Że nie musimy ciężko pracować, by coś osiągnąć? Uważacie, że naszymi wpisami chcemy Wam powiedzieć, że jesteście od nas gorsi? Że bloger, decydując się na pisanie postów, po pierwsze stawia sobie za cel odsłonić szarość egzystencji tych, do których i dla których pisze? Bo zapomina, że inni mają gorzej. Bo ma w poważaniu, że ktoś ma na swoim koncie mniej lub więcej zer. Bo przecież jest tak arcywspaniały, że nic nie przyćmi jego sławy, więc co mu jacyś szaraczkowie za monitorem mogą?

Złoty środek!


I tutaj właśnie pojawia się miejsce na dystans, mój drogi, kochany Czytelniku, moja wspaniała, ważna dla mnie, Czytelniczko! Każdy (lub prawie każdy twórca) jest świadom, że wejście w świat mediów społecznościowych nie jest kaszką z mleczkiem. Należy się nieustannie dokształcać, zmieniać i dostosowywać swój blog do obecnych trendów, ale tak, by zachował swój unikatowy urok. Należy codziennie po milion razy sprawdzać maile, aktualizować statusy, zmieniać zdjęcia profilowe. Należy również dbać o to, co przedstawia się na zdjęciach wklejanych do wpisów. To nie jest praca na 5 minut. To nawet nie jest praca na 5 godzin! (Tak, i to piszę ja, początkująca blogerka, która nawet jedną piętą nie zanurzyła się jeszcze w ocean social mediów!). Do tego - za każdym razem znajdzie się ktoś, komu coś nie odpowiada: a to szata graficzna, a to treść, a to nazwa czy kolor fontów w logo! Od słowa do słowa i komentarze zaczynają ociekać nie konstruktywną krytyką, ale obrzydliwą mazią obelg, przekleństw itp. Fale hejtu przelewają się przez internet każdego dnia. I wierzcie mi, shejtować można wszystko i wszystkich! Tylko... po co?

Perspektywa?


Jeśli masz obiekcje, co do jakości bloga, na który zaglądasz - po prostu zrezygnuj z lektury, zamiast wylewać wiadro pomyj na autora. Jeśli wydaje Ci się, że osoba pisząca zgrywa się przed Tobą - zadaj sobie pytanie: naprawdę chciałabyś/ chciałbyś oglądać brzydkie, nieprofesjonalne zdjęcia, na których widnieje poranny syf w łazience: pranie wypada z kosza, kafelki pływają w pianie, a lustro od tygodnia potrzebuje polerowania? Zależy Ci na tym, by każdego dnia czytać o czyichś porażkach i niepowodzeniach, o bolącej głowie, niedoczasie, wrednych sąsiadach, złej teściowej, głupim lekarzu z pogotowia czy cholera wie o czym tam jeszcze?
Dla mnie, początkującej blogerki, każdy pojawiający się pod wpisem komentarz - jest jak święto. Czasem ktoś pyta mnie o szczerość, o to, czy wszystko jest na sprzedaż? I na takie pytania również odpowiadam: założyłam bloga, a więc podjęłam decyzję, by poświęcać mu mój czas, odsłaniać niektóre kulisy mojego życia, a tym samym... udzielać odpowiedzi na pytania niekoniecznie wygodne, nie zawsze miłe. Jeśli jednak Twój komentarz nie opiera się o wyzwiska i rozmawiamy w sposób kulturalny - to chyba i dla Ciebie, i dla mnie ma to sens! Ty możesz rozwiać swoje wątpliwości, ja mam poczucie, że moje starania przekładają się na Twoje zainteresowanie i tak jest dobrze. Nikt na tym nie cierpi, nikt na tym nie traci, nikt nie może czuć się "olany". Jeżeli jednak chcesz mnie zgnieść jak robaka, właściwie nie wnikam dlaczego (a podskórnie podejrzewam Cię o to, że masz zamiar dowartościować się moim kosztem), to... cześć! Nie będę się z Tobą licytować na to, które z nas ma opanowany większy zasób wulgaryzmów, nie będę się z Tobą prześcigać w kreowaniu przezwisk itp. Wolę stracić Twoją uwagę, niż szacunek do siebie, bo niepotrzebnie dałam się sprowokować.

Bloger też człowiek!


Nie znam osoby, która nie miałaby gorszych momentów w swoim życiu. Nie znam ludzi, którym fortuna jedynie sprzyja. Nie wierzę, że po świecie chodzi ktoś, kogo los nigdy nie wystawiał na próbę. Ale czy fakt, że prowadzę bloga ma być argumentem, bym publicznie opowiadała o moich problemach? Czy pisanie postów musi wkraczać z buciorami w najbardziej intymne sfery życia mojego i mojej rodziny? Blogerzy to zwyczajni ludzi. Serio! Mają swoje wady i zalety. Mają kłopoty mniejsze i większe. Ale mają też pomysł na siebie i swoje miejsce w sieci. I jest im miło, gdy to miejsce odwiedzasz często, dając tym samym sygnał, że blog obfituje w wartościowe treści, prezentuje ciekawe rozwiązania, skupia się na tematyce, która jest Tobie, Czytelniczko i Tobie, Czytelniku, bliska. Że akceptujesz nasze wybory i choć nie zawsze się z nami zgadzasz - czytasz i zostawiasz ślad swojej obecności, dając temu upust :) I że rozumiesz, iż nasze posty zostają w sieci i wszyscy mają do nich dostęp, w tym nasza rodzina: dlatego nie zawsze pokazujemy jak wygląda kuchnia pod wieczór, nie zawsze opowiadamy o niektórych wybrykach naszych dzieci, nie dzielimy się szczegółami z alkowy (chyba, że ktoś ma na siebie akurat taki pomysł i... to jego sprawa). Mamy prawo do swojego życia, swoich tajemnic, swojej sterty prania do uprasowania, której nie chcemy sfotografować. Mamy prawo odmówić Ci dostępu do naszych kłótni z innymi, bo... Ty chyba też nie opowiadasz wszystkim dokoła, z kim drzesz koty od tygodnia? ;)

A ja?


A ja będę pisała dalej. Bez względu na wszystko, starając się podnosić samej sobie poprzeczkę. Bo lubię Seaside Stories! Bo wymyśliłam sobie, jeszcze na etapie ciąży, że stworzę bloga dla mnie i mojej rodziny, który stanowić będzie kronikę naszej codzienności. Miejsce, w którym gromadzić będę wspomnienia, słoneczne kadry, smaczne przepisy, Dominikowe zabawki. Miejsce, do którego będziemy wracać, właśnie po to, by odświeżyć dawne podróże, stare przeboje życiowe. Zależy mi, by pisać o tym, co jest nam bliskie, co dotyka nas bezpośrednio, choć czasem będę tworzyć teksty jak dzisiaj - nieco teoretycznie, pokazując mój punkt widzenia, odnosząc się do konkretnego zagadnienia.

Dla Dominika!


Blog powstał w głównej mierze dla Niego :) Dlatego nie zamieszczę nigdy zdjęć czy wpisów, które kiedyś mógłby uznać za obraźliwe, wstydliwe. Nie zrobię wpisu o porodzie, o trudach karmienia piersią itp., bo nie chcę, by za kilka/ kilkanaście lat Syn zarzucił mi, że to zbyt intymne i Seaside Stories nie było odpowiednim miejscem do zapisywania tego typu wspomnień. Jest to forma autocenzury, poza którą nie potrafię wyjść. Ba, jest to forma autocenzury, którą sama na siebie nakładam. Chcę, aby w przyszłości Domini mógł czytać moje posty z przyjemnością. Aby myślał: "Ale mama znów wymyśliła" i uśmiechał się na myśl, że kolejny raz zachwycałam się tym, iż jako mały chłopiec wiecznie bawił się pompką do piłki (wybaczcie, ale naprawdę bawi się nią nieustannie, a ja niezmiennie zapatruję się w Niego, jak w obrazek). Wybieram więc bardziej sielankową opcję pisania. To nie jest tak, że nie napiszę Wam o jakichś problemach, że nie przyznam się czasem do własnych słabości. Jednak to nie te aspekty życia będą w centrum mojego opowiadania :) Staram się ukazywać świat widziany moim oczyma, z jego atutami i przywarami, ale bez nadmiernego użalania się nad sobą, bez epatowania męczeńskim wymiarem bycia kobietą, żoną i matką, bo... to nie ja :) U mnie zawsze jest lepiej, gdy szklanka jest do połowy pełna, niebo nad głową błękitne, a szczęście zapisane już w spojrzeniu!

Od kuchni


A jak to wygląda od kuchni? Zupełnie zwyczajnie, bo wraz z Mężem i Dominikiem tworzymy zwyczajną rodzinę :) Czasem jestem wykończona i wtedy nie ma szans na napisanie nowego posta, wrzucenie czegokolwiek na fanpage strony. Czasem po prostu mi się nie chce, a czasem życie/ macierzyństwo wciąga mnie tak bardzo, że szkoda mi czasu na ślęczenie przed komputerem. Gdy na Instagramie nie pojawia się nowe zdjęcie przez kilka dni, to nie oznaka bliskiego końca mojej egzystencji, ale tego... że kolejny raz mam nieład dokoła, którego nie daję rady okiełznać, albo że światło tego dnia nie sprzyja zdjęciom, albo, że zła jestem na nasze mieszkanie, bo jest za małe, zbyt zagracone i nie mam odpowiedniego tła. Proza życia, moi Mili. A później... przychodzi taki moment, dosłownie moment, gdy sięgnę po telefon i zrobię zdjęcie doskonałe. Zupełnym przypadkiem. Spontanicznie. I właśnie nim będę się chciała z Wami podzielić! :)


Mam nadzieję, że dzisiejszy post nie zniechęci Was do dalszego zaglądania na Seaside Stories. Mam również nadzieję, że nie odbierzecie dzisiejszego wpisu, jako ataku na tych, którzy blogi czytają. Moim celem było opowiedzenie Wam o tym, że bloger ma poza swoim blogiem prawdziwe życie. Że zdjęcia i posty, które dla Was tworzy, to nie wierny zapisek z tego życia, ale jedynie wycinek, który chce Wami pokazać!

Życzę Wam cudownego dnia!
Trzymajcie się ciepło!


Brak komentarzy

Prześlij komentarz