17 lutego 2018

Kiedy się człowiek przeprowadza


Świat bywa absurdalny. Znikam na dwa tygodnie i okazuje się, że z jednej rzeczywistości wpadam do drugiej, niczym słynna Alicja. Z tym, że ja nie potrzebuję ani królika w odzieniu, ani króliczej nory. Wystarczy mi mała wyprowadzka. Taka wiecie, tyci, tyci.

Przedziwnym jest żegnać nasze pierwsze wspólne mieszkanie. Przedziwnie zdać sobie sprawę, ile się w tych czterech ścianach zmieściło szczęścia, śmiechu i ludzi! Ile było momentów trudniejszych, gdy kompas na moment przestawał wskazywać drogę. Narzeczeństwo, okres przedślubny i tuż poślubny. Ciąża i moment przeniesienia Dominika przez próg naszego małego mieszkanka na IV piętrze. Pierwsze kroki, pierwsze słowa, niezliczona ilość zabaw i zachwytów. A do tego pęczniejąca nadmiarem nowych, ale jakże boskich kubków, półka kuchenna. Niezliczona ilość bukietów! Poranki szare i te oświetlone pierwszym, ciepłym, wstającym dopiero słońcem. Mewy za oknem. Gołębie na barierce. Dzięcioły po sąsiedzku. Codzienne detale, bez których nie mogłabym się obejść, bez których całość nas - byłaby jak makaron ugotowany bez soli - bez smaku.


Wyprowadzka to jedno z tych doświadczeń, które karze nam wspominać. Mimowolnie sięgać pamięcią do dni przeszłych, ale znaczących. Do decyzji podejmowanych naprędce i tych, które wymagały wielu godzin rozmów i analiz. To również jedno z tych doświadczeń, które karze ograniczyć to, co się posiada, bo przecież wiele przedmiotów się nie sprawdziło, inne się wyeksploatowały, a bez kolejnych... po prostu da się żyć. I okazuje się, że mniej - znaczy więcej. I praktyczniej ;)


Ale do czego zmierzam - choćbyśmy nie wiem jak byli przygotowani do zmiany miejsca zamieszkania - zawsze pojawia się cień strachu, ale przede wszystkim ekscytacja. Już nie mogę doczekać się naszego nowego mieszkania, choć jeszcze nie wybraliśmy ostatecznie jego lokalizacji! Już nie mogę doczekać się możliwości, jakie nam da zmiana adresu! I tego urządzania kolejnych pomieszczeń! Kolejnego wicia gniazda, teraz już doskonalszego, bo opartego na doświadczeniu wielu wspólnie spędzonych dni i rozpoznaniu potrzeb naszej trójki. Ale... tęsknię za Rybacką. Za jej spokojem. I temperamentem, jaki odczuwało się od wejścia.

Tymczasem po drugiej stronie króliczej nory, której nie było, czekało mnie pakowanie miliona kartonów i kartoników. Zdawanie kluczy. Przestawianie pustych mebli. Przyziemność. I spotkanie z właścicielem: "lampa w piwnicy, dla nas była za ciemna". Plus milion innych kwestii z cyklu "urzędowe". A potem Alicję czekają batalie mniejsze i większe. Sprawy ważniejsze i mniej ważne. Spotkania, dokumenty, aplikacje i inne dyrdymały, które wysysają z niej energię.


Dlatego teraz, w tym rozkroku między TAM a GDZIEŚ TAM, wracam myślami do wszystkich momentów, do najkrótszych nawet urywków chwil, gdy lokum na IV piętrze było sceną naszej miłości, przyjaźni, wiary i nadziei. Od wyprowadzki do przeprowadzki raczyć się będę oparami wspomnień, które tak ładnie układają się mozaiką nadmorską w mojej głowie - jak choćby tą ze zdjęć do dzisiejszego posta, które powstały jakoś w zeszłym tygodniu :)

Dobrej nocy!
Niech się nam śnią dobre sny!




Brak komentarzy

Prześlij komentarz