2 maja 2017

Majówka doskonała!


Majówka trwa! Wre dokoła gawiedź nieletnia, przeganiając Jasiów, Stasiów i Emilki. Duch młodzieży zapowiedział się pod moim balkonem z imprezą w klimatach punk. Panowie pijaczkowie z loży szyderców naszego osiedla stosownie upojeni falują wraz z podmuchami wiatru. A ja mam wrażenie, że zaraz mi się rozpszczeli nad mleczową oranżerią! Majowe słońce ogrzewa nasze twarze obietnicą piegów i opalenizny. Majowe słońce maluje po ścianach zajączkami. Kicającymi. Jest pięknie! Jest radośnie! Tak, jak lubię.

Niby zmiana kartki w kalendarzu nie oznacza niczego spektakularnego, ale jednak... maj brzmi zdecydowanie melodyjniej niż kwiecień, prawda? Dla mnie maj to ukochany miesiąc. Miesiąc soczystej zieleni na źdźbłach traw. Miesiąc jaskółek. Miesiąc chmur na błękitnym niebie. Miesiąc, w którym na świecie pojawił się Dominik. Miesiąc, w którym świętuję Dzień Mamy. Miesiąc, kiedy spotykamy się na urodzinach mojej mamy z bliskimi. Ale to wszystko dopiero za chwil kilka. Teraz jednak pierwsze majowe wytchnienie, o którym chcę Wam właśnie opowiedzieć.

  

Bo maj zaczyna się już w kwietniu!

 
Ostatni weekend kwietnia to już przedsionek maja. To przedłużone wolne. Czas dla siebie. Dla najbliższych. Czas odpoczynku.  Naszą majówkę rozpoczęliśmy niedzielną wyprawą po buty do zadań specjalnych - zaplanowaliśmy wyprawę po Słowińskim Parku Narodowym. Naszym celem była Wydma Czołpińska i przejście szlakiem czerwonym nad morze. I ja wiem, te buty to najmniej interesująca wzmianka weekendowa, ale... cieszę się, że wreszcie udało mi się je kupić, po wielu próbach, narzekaniu i dramatycznym zwrocie akcji, kiedy postanowiłam, że jakoś sobie w kowbojkach poradzę (naiwna ja). Na szczęście udało się i piaskowe buty idealnie sprawdziły się na naszej pustynnej przeprawie :)

Słów kilka o Łebsku


Pierwszy etap podróżniczy to kilka chwil spędzonych na pomoście nad jeziorem Łebsko. Mieliśmy odwiedzić też skansen w Klukach, ale ten był zamknięty, bo... kwiecień to mimo wszystko  nie maj. Wracając jednak do jeziora - piękne! Trzecie pod względem powierzchni jezioro w Polsce robi wrażenie, schowane między tatarakowym parawanem. Powiem Wam, że przez chwilę wątpiłam w jego istnienie, bo jakże to - Gardno widać z daleka - to najładniejsza kałuża rozlana na ogromnej polnej połaci, jaką widziałam! Gardno widać z daleka. A Łebsko nie. Na płaskiej przestrzeni każdy krzaczek, trawa czy nierówność stanowią skuteczną zasłonę, ale kiedy już człowiek stanie nad brzegiem - zaczyna dostrzegać ogrom wodnej tafli, choć nie powiedziałabym, że Łebsko jest tak duże. Nie wiem czy mieliśmy szczęście, czy zawsze tam tak jest, ale... byliśmy sami. Mieliśmy dla siebie zarówno wieżę widokową, jak i pomost, po którym Domini tuptał (niczym pingwin), zaśmiewając się w głos, zafascynowany tym, że pod pomostem chlupała woda! Uwielbiam patrzeć na zaciekawienie, które maluje się na twarzy Dominika. Jest wtedy jednocześnie skupiony, szczęśliwy i ruchliwy - chciałby zobaczyć wszystko! Dosłownie każdą belkę. Mój mały Zdobywca świata! Z pomostu widać było obie Wydmy: Czołpińską (tę mniejszą) i Łącką (większą, koło Łeby, którą mamy zamiar zobaczyć w czerwcu). Dwie białe plamy rozlane między zielenią.



Idziemy nad morze!


Znad Łebska wybraliśmy się do Czołpina. Szlakiem czerwonym, niestety bez karawany i wielbłądów (chyba, że za wielbłąda uznać mogę Sława, który niósł Dominika praktycznie całą drogę!), oglądaliśmy pustynny krajobraz wydmowy. Nie byłam przygotowana na taką wyprawę! Nie spodziewałam się, że tyle wzniesień trzeba będzie pokonać, by dotrzeć na upragnioną plażę. Ale każdy metr przybliżał nas do celu i dawał jeszcze więcej frajdy. Pierwszy raz miałam okazję doświadczyć wyprawy wydmami. Domini słodko spał w nosidle, Sław mówił: "Widzę morze!", a ja robiłam zdjęcia moim telefonem (nie mogę już doczekać się nowego aparatu, ale to jeszcze tylko chwila!). Niesamowity krajobraz: złoty piasek, znaczony stemplem czyichś stóp, tropami zwierząt i ukłonem traw, kontrastujący z błękitnym niebem i brudną zielenią pasa leśnego. Pożerałam wzrokiem to, co tak pięknie się naturze udało! I choć droga wydawała mi się długa (to wina morza, bo pokazywało się granatową-lśniącą wstęgą co chwila, a jednak było "jeszcze dalej") - robiła kapitalne wrażenie i cieszę się, że Sław wybrał właśnie Wydmę Czołpińską na główną atrakcję majówkową. Ale, co ja Wam będę pisać - popatrzcie sami!


Kolejne dni mamy rozplanowane raczej spokojniej. Długi weekend mój mąż częściowo spędza w pracy, więc spacerujemy z Dominikiem po Słupsku. Jutro świętujemy "pierwszy" roczek Dominiego z dziadkami na Szczecińskiej (w planach jest też "drugi" roczek Dominika, u moich rodziców). Mam nadzieję, że uda mi się wyciągnąć moich Chłopaków po wszystkim do Ustki, z chęcią spędzę wieczór na plaży, którą znam już jak własną kieszeń. I na opowieściach o tym, że to był cudowny rok nas, jako rodziny. Rok intensywnego kochania, poznawania, doświadczania, łaskotania, zabawiania, rozśmieszania, tulenia i podglądania najwspanialszego Chłopca świata! Pierwszy rok! A tyle jeszcze przed nami!


Dziś to już wszystko. Trzymajcie się ciepło! Życzę Wam pięknego wtorku, niech maj rozmai się z impetem na naszych oczach! 


Brak komentarzy

Prześlij komentarz