27 stycznia 2018

Suplementacja witaminy D


Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że Polska to nie upalne tropiki, a podglądanie Basi na Karaibach jednak słonka nam magicznie od niej nie przeniesie :) (A szkoda! Bardzo szkoda!)... Co więc nam zostaje, gdy za mało złota między chmurami? Gdy śnieg na zmianę z deszczem wychładzają nasze rozpędzone ciała, które akurat TEGO DNIA nie zostały zabezpieczone czapą, kożuchem i rozlazłymi emu? Gdy szaro, buro i ponuro płyną minuty i godziny od rana do nocy, a dzień właściwie nie ma swojego zwyczajnego rytmu, bo to słońce, takie nieobecne, wcale się nie pokazuje na trasie: wschód-zachód? I jest ciemno. Tak zwyczajnie ciemno, choć niby jasno.

To ja Wam powiem co nam zostaje, powtarzając za doktorami różnych specjalności, za paniami w telewizji i panami też. A nawet za księdzem z naszej parafii. I sąsiadką dziadków. Za panią aptekarką z apteki przy słupskim ratuszu. I za moją mamą. I za przyjaciółką, też dzieciatą. I za mężem moim, który od rana wiecznie przypominał: otóż, moi drodzy, należy rozpocząć trwającą (najlepiej przez okres całego naszego ziemskiego życia) suplementację wit. D! Bo jak wiadomo, to ona ma ogromny wpływ na budowę kości, na naszą odporność i siły witalne, kryjące się za idealnie (nie)wyrzeźbionymi kaloryferami ;) No i oczywiście, pośrednio, wpływa na kondycję ludzkiego serca, więc wiecie, obok magnezu (który notabene zapobiega wściekliźnie człowieczego samopoczucia) należy się zaopatrzyć w wit. D obowiązkowo! Może być w kropelkach, może i w tabletkach. Choć ja sama preferuję zdecydowanie bardziej krystaliczną jej formę!


Dominik. Domini. Dominek. Domino. Dominio. Młody człowiek. Jeszcze nie dwulatek. Z energią setki, albo i dwusetki dorosłych! Z pewnym chodem i mniej pewną tendencją do wspinaczki. Z fascynacją lampami, zegarami, a od dziś - drabinami. Z miłością do psów, kotów i kur. Z niebieskimi oczyma, za którymi kryją się moje ukochane morskie historie. Z wagą już zbyt poważną, by mój kręgosłup jej nie odczuwał. Z apetytem na obiady i awersją do śniadań oraz kolacji. Z nietolerancją zakazów i nakazów. Ale i z zadziwiającą uważnością; cechą, której chyba nie spotkałam dotąd u innego dziecka.

Dzięki niemu moje kości, choć nadwątlone noszeniem, powinny być w dobrym stanie, bo zapewnia mi ruch codzienny, a intensywny. Moja muskulatura też powinna trzymać dzięki temu klasę, ale ten akurat wątek przemilczę. Nie nadwątla mnie również anemiczność własna, gdy oczy mam dokoła głowy i w przyspieszonym tempie przemieszczam się między pokojami.  Co do odporności - nabyta: na ryby, które Syn uwielbia, a ja nie znoszę, więc znów plus. Na ataki niekontrolowanego szaleństwa, gdy akurat wskazany byłby spokój. I na pytania w stylu: a on nie powinien już mówić całymi zdaniami? Tak, deklamuje Pana Tadeusza, do IV księgi. A co najważniejsze - jest moim najlepszym i ukochanym lekiem nasercowym, który koi i goi, raduje, grzeje serce, klaruje myśli, każe mi wyłapywać najpiękniejsze momenty, ale i patrzeć z uznaniem na całokształt. Wit. D w czystej postaci! Mówię Wam!

Dlaczego dziś o tym piszę? Blog z założenia ma mieć w sobie coś z naszej rodzinnej kroniki, ma być lekturą, do której będziemy wracać wraz ze Sławkiem, wspominając naszą własną rodzinną historię. Ma być pamiątką, którą kiedyś Domini odkryje i mam nadzieję, że będzie to miłe odkrycie.


(Rozwój i dorastanie dzieci to wyścig przełomów: gdy zaczynają rozpoznawać twarz mamy, gdy powoli siadają, raczkują, ząbkują, zjadają pierwszą marchewkę, stawiają pierwsze niepewne kroki. Gdy wreszcie załapują, że klocki do sortera należy wrzucać do odpowiednich "okienek". Gdy wypowiadają swoje pierwsze "mama", "tata" i "dada". Obserwowanie takiego maluszka, który wszystko poznaje, przyswaja, zdobywa, jest prawdziwą lawiną wzruszeń, totalną lekcją pokory i cierpliwości oraz powodem tej wspaniałej radości, która wpisana jest w rodzicielstwo).

Dziś jest moim ulubionym dniem na jakiś czas. I wcale nie dlatego, że Dominik odkrył istnienie drabiny. I nie dlatego, że wyprzytulał mnie tradycyjnie milionkroć (żartowałam, dlatego też!). 27 styczeń 2018 r. jest wyjątkowy dlatego, że Dominik pierwszy raz, zupełnie świadomie, i z potwierdzeniem w powtórzeniach, wypowiedział swoje imię! Tuż przed zaśnięciem. Wtulony we mnie, spokojny, bardzo już senny. Mój mały Nadmorski Chłopiec! Mój Dominik!

Postanowiłam stworzyć więc listę słów, które Domini wypowiada (która pewnie niedługo przyda mi się jako ściągawka na bilansie dwulatka, bo jak znam Syna, ten zajęty będzie oglądaniem, zaglądaniem, gdzie się da i za nic w świecie nie uda się go pani doktor wciągnąć do rozmowy).

***

Dominik mówi:

MAMA

TATA
 

DZIADZIA

DZIDZIA - na małe dzieci i na siebie samego

BLABLA - na babcię (wcześniej mówił BABA, ale ten etap minął dawno temu, podobnie jak DADA)

LALA

TAK i NIE

CYK - oznacza ni mniej, ni więcej: zastrzyk insuliny, jaki podaję babci oraz nakłuwanie palca przy pomiarze poziomu cukru

CICI - "mamo, nakarm mnie"

CYK CYK - to informacja o tym, że włącza lub wyłącza światło, przyciska guziki lub klawisze zabawek 

KUKU - na kury, różnicując je od koguta (kury wydobywają z siebie dźwięk KOKO, natomiast kogut KUKUUUU)

HAU HAU - się wie, że to pies 

IK - to wilk

POK - oznacza kwiat 

TIKTAK - na zegar i tykanie zegara

TATATAK - oznacza wiatrak

BRUM BRUM - określenie pojazdów, dźwięków przez pojazdy wydawanych i... czasu, kiedy tata jest w pracy, a tym samym zbitka ta dla Dominika jest prawdziwą skarbnicą słów

TYKO TYKO - czyli tylko

CI, koniecznie z gestem palca przyłożonego do ust, oznacza ciszę lub że należy zachowywać się cicho, bo ktoś śpi (brakuje nam tylko stosowania się do tego)

PA PA - czyli pożegnanie i zarazem wyrażenie ochoty wyjścia na spacer

PLIMPLA - to kąpiel, ale wymyśliliśmy sobie, ze Sławkiem, że będziemy mówić plim, plam, plum, a Dominik stworzył sobie wersję własną; oznacza też mycie rączek i samą wodę, więc mamy 3 w jednym :)

PAMPA lub PUMPA - oznacza światło lub lampę, lampkę czy latarnię oraz... bombki i udekorowane choinki

AA - określa osobę pogrążoną we śnie, ale jest również zaśpiewem kołysanki, którą śpiewa traktorkowi lub szczeniaczkowi

MNIAM MNIAM - jedzenie, ale i ocena potrawy - jeśli była smaczna, to MNIAM MNIAM połączone jest z gestem gładzenia się po brzuszku

PI lub PIĆ - gdy jest spragniony

BE - kiedy coś jest niesmaczne lub gdy nie jest głodny

NIAU NIAU - kot, słowo które znał i którego używał, ale zostało wyparte

KUKO - koło lub opona

BAM BAM - odniesienie uszczerbku na zdrowiu: nieważne jakiego, bo i tak wyleczy go tylko dmuchanie i całus, najlepiej od mamy, ale... Dominik sam też próbuje siebie opatrywać, no i innym chce pomagać! :)

BAM - to upadek lub określenie hałasu, huku

BACH - jak wyżej

IO IO - wszystko, co jeździ na sygnale, a zarazem to określenie samego sygnału

PUPA - na wiadomą część ciała

PUPU - to zawartość pieluszki 

DZYŃ DZYŃ - zazwyczaj jest alarmem dla mnie: "mamo, telefon ci dzwoni"

LA LA! - to rozkaz: "chcę posłuchać piosenek"

HALO - identycznie jak czeskiego krecika! Najpiękniej brzmiące halo na świecie!

TU, TAŃ, TAM - oznacza kierunek lub położenie jakiegoś przedmiotu

MALU - zwiastuje ochotę na rysowanie

GUGU - gdy coś jest wysoko, lub gdy Domini chce znaleźć się gdzieś wysoko

GAMLA - słowo, którego nie rozumiem, nie umiem odnieść, choć już tysiąc razy próbowałam dojść co to?

BRRR - oznacza niesprzyjającą, deszczową aurę

HYK - coś gorącego, coś co może poparzyć

BUMBA - coś dużego!

i najważniejsze na dziś: MIMI lub MIMIŚ!!!! Czyli najpiękniej na świecie wypowiadane "Dominik" - mężu, możesz być dumny!

Młodzian naśladuje również odgłosy zwierząt: kot, pies, owca, krowa, gęś, kura, kogut, słoń, kaczka, koza, sowa i wilk nie mają dla niego tajemnic :) Jeśli jakieś zwierzę jest dla niego za trudne - mruczy, niczym niedźwiedź! I to też jest dobre rozwiązanie :)

Do tego, w niepojęty dla mnie sposób, przyzywa imiona dziewczęce, zawsze oddzielnie: AGA, ALA, OLA, INA, INGA, JADZIA, IZA, NINA itd. Uznaję to za zwykłe ćwiczenia logopedyczne :)

 ***


I tak, pozostając w temacie mowy dziecięcej, zostawiam Wam jeszcze linka do pewnego wywiadu, który nieco naświetla niuanse mowy dwulatków, a wszystko to u Flow Mummy. I choć nam, a właściwie to Jemu, brakuje jeszcze nieco ponad 4 miesięcy do dwóch lat, to jakoś tak... mentalnie przyzwyczajam się do tego, że ten maleńki, maciupeńki noworodek jest już poważnym dwulatkiem, więc to taka forma hartowania się! Witaminą D, oczywiście! Liczę też, że każdego dnia moja lista będzie rosła w siłę i bogactwo słów, którymi mogę się już z tym moim małym Chłopcem porozumiewać, zupełnie po dorosłemu!

Życzę Wam pięknej nocy! Śpijcie dobrze!
A jutro niech będzie bardzo udaną i słoneczną niedzielą!





Ps. Poprzedni post był ostatnią rzeczą, jaką udało mi się opublikować już blisko dwa tygodnie temu! Odpowiedź na komentarze okazała się niemożliwa... Ale nadrobię wkrótce! Mieliśmy maleńką śnieżycę, która sparaliżowała moje internetowe zasięgi bardziej, niż rzekoma epoka lodowcowa Nowy Jork!
Ps.2. Oby techniczne problemy były jedynymi, jakie będę musiała rozwiązywać, by móc tutaj publikować :)
Ps.3. Ale z tą witaminą to nie żart, większość mieszkańców naszego kraju ma niedobory wit. D., więc może warto zbadać sobie jej poziom i... zdecydować się na suplementację? ;)


Brak komentarzy

Prześlij komentarz