20 czerwca 2017

Post wtorkowo-niedzielny


Mam wrażenie, że żyjemy od niedzieli do niedzieli. Naprawdę. Czekamy przez mijający tydzień na jedyny dzień, który możemy spędzić naprawdę razem: od przebudzenia aż do zaśnięcia. I wtedy opadają ze mnie wszystkie stresy, myśli dają się przeczesywać gładko, a niedzielny obiad aż prosi się o dokładkę. Tacy jesteśmy. Taki cykl daje nam poczucie bezpieczeństwa i szczęścia... Staramy się również, by te niedziele, choć leniwe i zupełnie spontaniczne - nie były pozbawione dodatkowych atrakcji: a to wyjazd na działkę, a to wypad do dziadków, albo zwyczajna wyprawa na plażę. Ważne, by nie było patrzenia na zegarek, spieszenia się i spinania. Niedziela ma przynosić ulgę i wytchnienie! Dlatego dzisiaj wpadam do Was z postem poniekąd niedzielnym :) Ale za nim o tym, to...

Miałam ostatnio mały kryzys blogowy, choć nie tylko. Kryzys ten wynikał i nadal wynika stąd, że mój mały blog został ODKRYTY. Ale został odkryty nie przez osoby, przez które bym chciała... Od zawsze pisanie sprawiało mi radość i naprawdę z frajdą przyjmuję Wasze komentarze, w których piszecie, że się Wam u mnie podoba. To miłe. I budujące.


Dlatego dziękuję!

 

Dlatego serdecznie dziękuję tym moim Czytelniczkom i Czytelnikom, dla których moje posty są po prostu wartościowe i ciekawe! Moje nadmorskie wywody mają Wam poprawić dzień, jeśli akurat jest ten gorszy. Mają przenieść Was na wybrzeże, gdzie słońce złotem maluje po wodzie, a fale zdają się za chwilę wypłynąć z monitora. Mają wreszcie dać Wam jakiś temat do przemyślenia, gdy wezmę się za trudniejszą tematykę... Bo Seaside Stories to nie udawana, doskonale zaplanowana, marketingowo zorganizowana przestrzeń wirtualna. Seaside Stories to cząstka mnie i mojego życia. I naprawdę doceniam, kiedy ze mną zostajecie, bo stajecie się współtwórcami i towarzyszami na mojej blogowej ścieżce :)


Opowiem Wam o niedzieli!


Żeby było przyjemniej :) A to naprawdę była cudna niedziela! Z Ustką w roli głównej! Ale Ustką oglądaną z zupełnie innej plaży, po wschodniej stronie! Klifowy brzeg, wysokie schody i idealna symbioza piasku z wodą! Do tego silny, ale przyjemnie ciepły wiatr połączony z tak niezwykłą, wręcz egzotyczną barwą morza (której niestety zdjęcia nie oddają) sprawiły, że jak urzeczeni cieszyliśmy się chwilą. Ciemne chmury zwiastowały rychły deszcz, ale bardzo szybko uciekały w dal, tworząc niezwykle widowiskowe przedstawienie na niebie. Domini był zachwycony! My również! Patrzyliśmy, jak ten Mały Chłopiec po swojemu podbija plażę: jak biegał od naszego koca do miejsca, gdzie piasek robi się mokry od bałwanów, które rozbijały się u jego stóp. Jak zawiązywał znajomości z dziewczynką, która niedaleko nas budowała zamek z piasku. I jej dziadkiem. Jak wymachiwał grabkami, pokazując na horyzont lub skrzeczące mewy. Nic niezwykłego, ale dla nas - coś wspaniałego! Rodzice kochają podglądać swoje dzieci, zwłaszcza, gdy pociechom oczy świecą się z radości. Tak to już jest i nie ma co udawać, że nie :) Wróćmy jednak do Ustki...

Z resztą, co ja Wam będę pisać o urodzie tej niedzieli - spójrzcie sami!


Na dziś to chyba tyle. Przede mną pracowite popołudnie, z robieniem pizzy na czele. Wiecie, w życiu liczy się harmonia: ciche i spokojne przedpołudnie z laptopem na kolanach równoważyć będzie intensywna krzątanina w kuchni, harce z Dominim i kilka dodatkowych zajęć, na które wcześniej nie miałam czasu.

A zatem trzymajcie się ciepło! Do następnego razu!
Pięknego wtorku, moi Drodzy!



Ps. Serdecznie pozdrowienia ode mnie dla tych, z którymi się znam, a mnie tu podczytują (wiecie o kim mowa). Co prawda nie znajdziecie tutaj sensacji i skandali, na miarę tych, jakie publikuje Pudelek albo Fakt, ale... może być ciekawie ;) Przyjemnego śledzenia mnie.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz