24 kwietnia 2017

Post, który odbija się czkawką!


Jest poniedziałek, a my właśnie wróciliśmy z Ustki. Nie wiem gdzie podziała się ta nasza piękna wiosna, ale mogłaby już wrócić. Znów trafiliśmy na pochmurny dzień, a mi marzy się, by wreszcie plaża tonęła w jasnym świetle słonecznym. Czekam na dzień, kiedy rozłożymy koc na piasku, a Domini wreszcie wypróbuje swoje wiadereczko z foremkami. Tymczasem kolejny spacer w ciepłych kurtkach i czapkach za nami. Grzejemy się w domu, bo nieco nas przewiało. Domini już buszuje między swoimi zabawkami, Sław zmyka do pracy, a ja... a ja piszę Wam o tym, jak dzisiejszy poranek prawie skończył się katastrofą.

Zawsze, kiedy w środku tygodnia planujemy poranne wyjście we trójkę (bez różnicy czy to do urzędu, czy też na plażę) - obowiązuje nas limit czasowy. I o ile zazwyczaj wyrabiamy się ze wszystkim idealnie, o tyle czasem coś nam nasze plany krzyżuje. Tym razem była to... czkawka, która postanowiła dać mi w kość, a musicie wiedzieć, że czkania nienawidzę i jest to dla mnie istna katorga, bo jak już mnie złapie, to trwa nawet godzinę, a charakterystyczne "yyyp" słyszalne jest pewnie piętro niżej... Tak, to będzie najbardziej błahy wpis w mojej karierze, ale czy Wy znacie niezawodny sposób na czkawkę?


Sposoby, które znałam, ale... nie działają!


Wypróbowałam już chyba wszystkie: od spożycia połowy cukru w cukiernicy, poprzez blisko półgodzinne procedury podduszania (bo jak wstrzymasz powietrze to przejdzie! - bzdura), od skakania i robienia pajaców, po wypicie litra wody na raz. I co? I nic! Kolejny sposób: dać się przestraszyć - trudne, ale do zrealizowania: wielki pająk, wąż, mysz, lub... niespodziewane walenie w ścianę u sąsiadów to jedynie garstka pomysłów, które wrzucam do tego wora. Czkawka to podstępny i uparty wróg, na którego nawet strachy nie działały. W moim przypadku przetrwała wszystkie próby spacyfikowania jej, a żadna metoda nie dała mi wytchnienia. Do czasu.

Jedyne, co pomaga! Efekt natychmiastowy! 


Do czasu aż Sław przy którymś tam podrażnieniu przepony (bo tym właśnie jest czkawka) podsunął mi kubek zimnej wody - tak, tak - wypicie na raz nic nie daje, ale uzbrójcie się w cierpliwość. I poruszcie wyobraźnię, bo się Wam ona przyda. Kubek z wodą należy wypić do dna, ale... nie z brzegu, który jest najbliższy, ale z krawędzi naprzeciwko. Wygniecie się przy tym, jak żurawie na wiosennych polach, ale kubek trzeba odpowiednio przechylić, by w ogóle móc się napić. Początkowo wydawało mi się, że za moment się zakrztuszę, ale jakimś cudem udało mi się wypić cały kubek. Szło to nawet sprawnie, jak już załapałam o co chodzi. A czkawka? - przepadła zmora. I teraz, za każdym razem, gdy męczy mnie czkanie, już na wstępie piję wodę z drugiej strony kubka, dzięki czemu szybko pozbywam się uprzykrzającej dolegliwości i wiem, że choć Sław za 2 godziny musi być w pracy - zdążymy pojechać nad morze, bo przecież nie musimy czekać na to, by czkawka odpuściła sama, po godzinie.

I choć ten wpis nie ma w sobie ani odrobiny powagi, to może kiedyś trafi tutaj ktoś, komu czkawka komplikuje życie. I wtedy się przyda. A Wy macie jakieś sprawdzone sposoby na czkawkę?

Dobrego dnia! Niech ten tydzień będzie wspaniały!


Brak komentarzy

Prześlij komentarz