7 marca 2017

Post analityczny, czyli o wyobrażeniach ścierających się z rzeczywistością


Wtorek przywitał nas dziś uśmiechem Dominiego. Maleńki wstał pogodny jak słońce, które czasem zagląda przez nasze okno spomiędzy gęstych chmur. Pada śnieg, a mnie do szału doprowadza przeziębienie... Najpierw Domini, potem Sław, wreszcie wzięło i mnie. A przez to... nie ma spacerów nad morzem. A brakuje mi już ich szalenie. Kilka chwil na plaży z pewnością wystarczyłoby, by uzupełnić deficyty. Tymczasem spoglądam na uśmiechniętą twarz Synka i... cała ta irytacja ulatuje w siną dal.

W jednej chwili wracam do czasu, kiedy wiedziałam już, że jestem w ciąży. I do setek wyobrażeń tego, jak to będzie, kiedy ten Orzeszek rosnący we mnie, przyjdzie na świat. Dziś mam przed sobą roziskrzone spojrzenie małego Łobuziaka. I myślę sobie, jak bardzo zmienił on moje myślenie o macierzyństwie, jego projekcje właśnie z czasów ciąży czy nawet wcześniejszych.



Gdy dziecko jest jeszcze w brzuchu - jego wychowanie to pestka!


Bo przecież będzie spało we własnym łóżeczku, dając rodzicom wolne już od 19.30. Będzie grzeczne, niemarudzące. Za dnia z radością zajmie się samo sobą: najpierw słodko wymachiwać będzie łapkami, później zacznie konsumować własne stópki, by wreszcie przejść do etapu, kiedy to zabawki rozwijające stanowić będą główny punkt bobasowych zainteresowań (dając tym samym rodzicom czas na załatwianie spraw własnych, utrzymywanie domu w idealnym porządku i codzienną południową kawę z szarlotką). Dziecko uwielbiać będzie ubieranie, przebieranie, przewijanie i wszystkie inne zabiegi pielęgnacyjne. A nawet, gdy zapłacze - ukoi się natychmiast w ramionach mamy czy taty. Taki mały aniołek :)

A potem noworodek pojawia się na świecie i zaczyna się jazda bez trzymanki!


Okazuje się, że maluszek nie umie pić z piersi, więc czas na naukę, która nie należy do najprzyjemniejszych, bo osesek szybko się niecierpliwi i... zaczyna płakać, co jeszcze bardziej utrudnia mu zadanie. Mama, obolała po porodzie, miota się, nie wiedząc, jak ułatwić dziecku to, co miało być tak naturalne. Kołysanie i tulenie trwa w nieskończoność. Zaczyna się poszukiwanie sposobów na uspokojenie bobasa - tutaj niezbędne stają się internety: włącz szum, zasuń rolety, używaj otulaczy, kołysz, śpiewaj, nie śpiewaj, nie kołysz, wyłącz szum, spróbuj lekko tańczyć, połóż się i tylko przytulaj, podaj kropelki (bo może to kolka), masuj, wykąp, masuj, kołysz, włącz szum - i tak w nieskończoność. A kiedy wreszcie dziecko się uspokaja - okazuje się, że to nie łóżeczko (które tak skwapliwie wybraliście jeszcze w ciąży) staje się miejscem jego snu - dziecko zdecydowanie preferuje sen w wielkim łożu rodziców, koniecznie pod ich kołdrą, a nie pod tym słodkim kocykiem, który podarowała babcia...  I o ile drzemki w ciągu dnia jakoś się udają, o tyle wieczorne zasypianie przeciąga się prawie do północy, a sąsiedzi, wyrozumiali, mijając was na korytarzu, tylko kiwają głowami ze zrozumieniem i współczuciem, bo widać, że powieki Wam opadają, a to dopiero 11. przed południem.A kiedy już słodki noworodek wchodzi w etap niemowlęctwa - uwaga - chce bawić się tylko z Wami: zabawki edukacyjne nabierają uroku jedynie, gdy tata prezentuje do czego służą, a mycie naczyń przez mamę wymaga miliona podejść, bo za każdym razem mały człowiek ma potrzebę kontaktu bezpośredniego...


No dobra, aż tak skrajnie to zazwyczaj nie jest, ale...


Kiedy przynieśliśmy do domu Dominiego rozpoczął się zupełnie nowy etap naszego życia: szczęśliwi i nieco roztrzęsieni, uczyliśmy się powoli odpowiadać na wszystkie sygnały, jakie dawał nam Syn. Od początku staraliśmy się wdrażać do naszej codzienności tyle, ile się dało z naszych wyobrażeń. I przyznam się, że mój Mały był wyjątkowo współpracującym dzieckiem w tamtym czasie: za dnia spał w łóżeczku, w nocy przeważnie też (do tego nie budził nas zbyt często: 2 do 3 karmień). Mieliśmy problem z nocnym usypianiem, ale okazało się, że szum w połączeniu z motaniem zapewniał zasypianie Małego w 20 minut. Sporo zmieniło się, kiedy Dominik skończył 3 miesiące - wtedy okazało się, że spanie w łóżeczku nie dla niego, spanie pod kocykiem nie dla niego i spanie około 20. to nie dla niego. I wiecie co? My się temu poddaliśmy. Mały najczęściej śpi z nami w łóżku lub w łóżeczku, ale tylko do 3 w nocy. Uwielbia mieć nas na oku i bawić się przy naszej asyście, choć coraz częściej ma chwile, kiedy bawi się sam, spoglądając tylko od czasu do czasu, czy ktoś jest blisko. Kiedy płacze - tulimy. Kiedy nie chce spać - pozwalamy mu na zabawę, aż sam uzna za stosowne, by przytulić się i zasnąć. Dużo w tym naszym systemie swobody i rozwiązań czysto intuicyjnych, dostosowanych do potrzeb Dominika, a nie do zaleceń i spisu rad z poradników.


Niemowlę to taki sam człowiek i ma prawo do indywidualnego podejścia.


Nie zwalnia nas to jednak z wychowywania, z zachowania zdrowego rozsądku i korzystania z wiedzy, jakiej dostarcza nauka. Nie pozwalam, by Dominik dotykał wszystkiego, co mu się podoba, bo zdaję sobie sprawę, że to nie zawsze bezpieczne - proponuję mu wtedy coś innego, czym odwracam uwagę. Nie przyjmuję do wiadomości rad w stylu: "niech się wypłacze, bo inaczej owinie was sobie wokół palca" - już nas sobie owinął, a płacz to dla mnie jednoznaczny sygnał, że coś jest nie tak i wtedy moim zadaniem jako rodzica jest dziecku pomóc. Nie ma w tym większej filozofii. Kiedy przychodziła położna i mówiła nam o zaleceniach względem karmienia, temperatury pomieszczeń czy wreszcie samej pielęgnacji, dużo spraw należało przemyśleć, bo potrzeby Dominika nie zawsze zbieżne były z zaleceniami z wizyt patronażowych. Zaś jej teksty: "nie noście, bo się przyzwyczai", "nie pozwalaj mu zasypiać przy piersi" czy też "odkładaj go natychmiast do łóżeczka po karmieniu" ignorowałam, bo... po ich zastosowaniu zapewne byśmy zwariowali: Mały przez 9 miesięcy miał delikatną huśtawkę w brzuchu, więc jeśli bujanie to kwestia przyzwyczajenia - to przyszedł z nim już na świat; jeśli nie zasypiałby przy karmieniu... to nie zasypiałby chyba wcale; przy odkładaniu do łóżeczka słyszałabym żałosne zawodzenie, bo nasz Chłopiec ma radar, który włącza się natychmiast po zmianie lokalizacji z łóżka na łóżeczko.




I wiecie co? Nie ma dramatu, że niektóre nasze rozwiązania nie pasują do systemu wyidealizowanych punktów z podręcznika "Jak być rodzicem doskonałym i skutecznym". Nie ma dramatu w tym, że wypracowaliśmy własny system. Lepiej: to świetny sposób na to, aby wspólne życie z małym dzieckiem stało się prostsze i przyjemniejsze, kiedy nie trzeba zastanawiać się, czy wszystko z listy zostało odhaczone, czy każde zalecenie zrealizowano. I choć trafiają nam się trudniejsze momenty, gorsze dni i chwile totalnego zwątpienia, to nie mam cienia wątpliwości, że jutro będzie lepiej, że ząbkowanie kiedyś minie, że zasypianie o 22.30 po kilku miesiącach przesunie się jednak na 19.30 (odpukać w niemalowane, Domini już prawie od tygodnia usypia w okolicach 19.00). A przede wszystkim - widzę, że mój Syn jest szczęśliwy. Jego radość to najlepsza ocena nas jako rodziców. I nasza najlepsza nagroda.



Ścieranie się wyobrażeń z rzeczywistością ma też niesamowity urok, bo nie zliczę nawet tych razów, kiedy prawie płakaliśmy ze śmiechu, widząc jakie miny stroi Domini na nasze zabiegi "poprawiające jakość wspólnego życia". Dlatego... fajnie być rodzicem. Fajnie jest mieć tę szansę, by obserwować, co pojawienie się małego człowieka z nami robi :)
Pięknego wtorku!

Brak komentarzy

Prześlij komentarz