28 lutego 2017

Post poweekendowy o weekendzie właśnie



Poniedziałkowy wieczór: chłopaki już śpią, a ja mam te kilka chwil tylko dla siebie. Przede mną puszy się przepastny kubek kakao z cynamonem, kuszą zabunkrowane przed światem krówki. Delikatne światło lampy dyskretnie oświetla moje pole widzenia: zdjęcie Dominika, butelki, książka, którą Sław kończy, kończy i skończyć nie może. Mój mały, poukładany świat. Ktoś powie, że to nudne: te pierdółki dziecięce, te opowieści o facecie, o związku, ale... czasem nie trzeba niczego więcej, by być szczęśliwym. I czasem... trzeba to uwiecznić, co niniejszym czynię. Niech to będzie moje subiektywne podsumowanie weekendu! 

Za nami piękny, intensywny weekend, zainicjowany piątkową wyprawą do Gdyni, podczas której byliśmy z Małym u lekarza. Nim jednak odbyliśmy wizytę - wybraliśmy się do Akwarium Gdyńskiego w celu wiadomym. I było niesamowicie pięknie, choć... oboje ze Sławem czuliśmy niedosyt ekspozycji. Ważne jednak, że Domini zachwycał się na okrągło, przyklejał do szyb, rączkami próbował gonić za co barwniejszymi rybami. Nie marudził, nie grymasił (choć miał prawo być zmęczony po podróży). Dla uczczenia naszej wyprawy zaszyliśmy się w małej kawiarence - spontaniczna randka, ale z zegarkiem w ręku, żeby się na czas w gabinecie lekarskim stawić. (Planowaliśmy rozpocząć pobyt w Gdyni od wyprawy na plażę, zwiedzania portu, ale... po wyjściu z samochodu stanowczo zaprotestowałam, było mi tak zimno, że za nic w świecie nie dałabym rady spędzić chwili na brzegu. Ja. Właśnie ja. Ale... wstyd! Dlatego dziś, zamiast zdjęć znad morza - kilka ujęć Akwarium Gdyńskiego, mam nadzieję, że Wam się spodobają).


Szczęśliwie na wizycie potwierdziło się, że nasz Syn to okaz zdrowia (i rozrabiaki). To najpiękniejszy i najważniejszy punkt w tym moim weekendowym zestawieniu dobrych chwil. Strach, który towarzyszył nam od jakiegoś czasu powoli się rozwiewa, a ja liczę, że po prostu organizm Małego potrzebował nieco więcej czasu, żeby wszystko działało jak trzeba. Ulga, jaką czuje każdy rodzic, gdy wie, że jego dziecku nic nie grozi jest nieporównywalna z niczym... Prawie się ze szczęścia popłakałam w gabinecie.


Sobota była dniem spacerowym. Nasz park pod blokiem to piękna oaza spokoju. Mam tu wszystko, co lubię: ściany drzew, szemrzącą rzekę i staw, po którym zawsze pływają kaczki. Jako, że słońce postanowiło nas rozpieścić, błąkaliśmy się z Dominikiem przez chyba 3 godziny. Wreszcie jesteśmy na etapie, kiedy mogę opowiadać mu o tym, co znajduje się dokoła nas, a on z uwagą śledzi ruch mijających ludzi; piszczy z radości, gdy w zasięgu jego wzroku pojawia się pies. A ja czuję to wyjątkowe ciepło, kiedy widzę tę małą, rozemocjonowaną i radosną buzię. Później, po powrocie naszym i Sława do domu rozpoczęła się uczta kibica :) Oglądaliśmy, jak Bayern daję bęcki HSV... i jak Napoli przegrywa ze zdecydowanie lepszą Atalantą, w przerwie między podejrzeliśmy, jak Grosicki radzi sobie w Hull City. (I pomyśleć, że to ja odpowiadam za taki stan rzeczy, choć już teraz Sław też przepadł w tych piłkarskich rozgrywkach). Dobrze, że Domini z nami współpracuje i pozwala nam czasem na takie wariactwo :)

Niedziela była zaś dniem pomiędzy: pomiędzy nic nie robieniem, a pędzeniem. Bo najpierw wylegiwaliśmy się do południa, by później wybrać się do drugich dziadków Dominika i pobuszować po sklepach. Wieczorem padaliśmy z nóg. Ale... to był nasz czas. Mogliśmy obserwować, jak Domini zaczepia dziadka, jak wraz z nim uderza w klawiaturę pianina, jak wspina się na kanapę i przez cały salon przepycha pufy. Mogliśmy przytulać się i trzymać za ręce, gdy Młody w spacerówce przyglądał się sklepowym wystawom. Mogliśmy wreszcie nie spoglądać na zegarek, spóźnić się na kolację i odpuścić sobie jedną rundkę zmywania. Beztroscy, skupieni tylko na sobie. Tak. jakby świat wokół istniał tylko po to, by dać nam kolejny powód do uśmiechu...Nasz idealny weekend.


Tymczasem przyszedł poniedziałek. Wróciliśmy do naszych obowiązków. I do oczekiwania... na piątek ;) A jak było u Was?
Dobrego tygodnia Wszystkim!


Brak komentarzy

Prześlij komentarz