3 kwietnia 2017

Wyjechaliśmy, ale już powróciliśmy!


Czasem wydaje mi się, że  s p o n t a n i c z n o ś ć  to drugie nazwisko naszej rodziny, choć sprawa z nazwiskami jest u nas zdecydowanie bardziej skomplikowana i z pewnością kiedyś Wam o tym napiszę. Wiele z naszych decyzji wynika z potrzeby chwili lub jest naturalną odpowiedzią na to, co się właśnie wydarzyło. Tak było i tym razem :) Miał być niespełna tygodniowy wyjazd do moich rodziców, a skończyło się na dwutygodniowym urlopie pełnym atrakcji, zarówno dla mnie, jak i dla Dominiego. Oraz dwutygodniowej tęsknocie, jaka niewidzialną nicią połączyła Wielkopolskę z Pomorzem i odwrotnie, bo Sław niestety nie mógł sobie pozwolić na tyle wolnego.

Każda podróż do domu jest dla mnie najlepsza! Każdy dzień spędzony z bliskimi ma w sobie coś niezwykłego. Każdy spacer polną drogą lub środkiem lasu każe mi myśleć o szczęściu, jakie mamy. Domini świetnie się w tym odnajduje! Uwielbia szum i gwar mojego rodzinnego domu, który momentami pęka w szwach, by za kilka chwil opustoszeć i  zezwolić myślom zwolnić bieg. To tutaj psy pozwalają mu się tarmosić, koty wyginają grzbiety przyciągając promienie słoneczne. To tutaj kogut najpierw straszy "kukuryku", by za moment bawić tym swoim okrzykiem. To tutaj płot z zielonych sztachet wygląda jak poukładane kostki domina i niebo pierwszy raz w tym roku rozbłękitniło się prawdziwie wiosennie (a bazie mają już swoje kotki, nad którymi fruwały pierwsze motyle). Wiosna w rozkwicie! Wiosna w przebudzeniu! Ziemia pachnie życiem. Zieleń powoli maluje trawy soczystymi odcieniami, delikatnie pączkuje, bo bez, bo czeremchy, bo krzaki agrestu. Bocianie gniazdo na słupie przy domu pani G. jest już zamieszkałe! Jaskółki właśnie wprowadzają się do swoich kryjówek na stajni. Bratki strzelają kolorami, a krokusy tak niewinnie wychylają swoje główki znad krecich kopców. I słońce... chyba oszalało grzejąc prawie jak latem! Leciwy komplet mebli ogrodowych, który pamięta jeszcze pracę rąk wujaszka, znów służy jako towarzysz rozmów przy kawie. Łyski wychodzą na brzeg burząc spokój dostojnej ratlerki, która natychmiast rzuca się w pościg. I mrówki, mrówki znów kolumnami szkicują na drodze przed domem sobie tylko znane wzory.


Ale wiecie co? Powroty do naszego mieszkanka też lubię! A jeszcze bardziej lubię, kiedy Sław przyjeżdża po nas do rodziców. Zawsze wtedy serce skacze mi do gardła z radości. Jest tak, jakby czekała nas randka! Ja, cała w skowronkach, od rana układam sobie w głowie plan, co będziemy robić, gdzie pójdziemy, i... mam tysiące rzeczy do opowiedzenia (głównie tych, dotyczących naszego Chłopca, bo inaczej nie może być). Sław pisze tylko krótkiego SMS-a: "Już do Was jadę!" i za 3 godziny przytula nas całym sobą, tak, jakby te 2 tygodnie trwały całą wieczność, którą musimy nadrobić. Jest w tym coś tak ujmującego, że najczęściej nie potrafię ukryć wzruszenia. Jest w tym cała miłość tego świata. I tęsknota. I radość. I nasze roziskrzone spojrzenia. Dominik, który już wie, że to tata przyjechał, staje się małym misiem koala, który za nic w świecie nie zejdzie z rąk taty przez najbliższy czas. Przyglądam się im z boku i jestem zachwycona. Tak zwyczajna scena, a ja mam wrażenie, że nie zobaczę już zbyt wielu tak pięknych obrazów.


I później, kiedy już jedziemy razem do domu, kiedy nasz samochód pędzi między innymi kolorowymi autami, wiem, że takie życie sobie wybrałam i że jest mi z tym doskonale. Nasze mieszkanie oczekuje nas ciszą i otwartymi drzwiami balkonowymi. I bałaganem, który zostawił Sław, w pośpiechu pakując swoją torbę, bo przecież zaspał (to u nas stały scenariusz, do którego już się przyzwyczaiłam). Wdrapujemy się na nasze IV piętro zmęczeni i wypoczęci zarazem. Dominik uśmiecha się natychmiast, kiedy widzi swoje żurawie nad łóżeczkiem. Mam wrażenie, że wita się ze swoimi zabawkami: głaszcze ulubione pianinko, stuka drewnianym krokodylem i wyciąga z koszyczka książeczki. Przez chwilę jesteśmy mu niepotrzebni, więc mój mąż wnosi bagaże, ja je rozpakowuję. To nasze "u siebie" serdeczne, gdy właściwie nie dzieje się nic, a jednak człowiek czuje się z tym tak dobrze. Dziecko szczęśliwe, mąż w nastroju do przytulania i ja zakochana w tym, co tu i teraz.

Czas zaparzyć kawę. Odsapnąć po podróży i wrócić do naszej codzienności. Czas posprzątać i zaczytać deszczowy poniedziałek dobrym kryminałem. I czas upiec kaczkę, bo jej los został już przesądzony. Czas na drzemkę Dominika. I na słowa, które możemy wyszeptać do ucha.


Dobrego dnia!  Niech poniedziałek będzie dla wszystkich łaskawy!

Brak komentarzy

Prześlij komentarz